niedziela, 13 października 2013

Rozdział I

***Z PERSPEKTYWY HAO***
   Prostą, asfaltową uliczką szedł chłopak, a jego brązowe, długie włosy aż do bioder, lekko kołysały się z każdym ruchem. Było po nim widać, że nigdzie mu się nie spieszy, chociaż już od kilkunastu minut powinien siedzieć w szkolnej ławce, z uwagą wsłuchując się w słowa nauczyciela wykładającego język angielski. Jego twarz wykrzywił grymas, kiedy ujrzał na horyzoncie znienawidzony przez siebie budynek. Jedna z wielu szkół w Tokio nie różniła się niczym szczególnym od większości na świecie – schludne, białe ściany, dosyć duże boisko, przystrzyżony trawnik, a jednak tego jednego jedynego miejsca Hao Asakura nienawidził najbardziej na świecie. Odpowiedź była prosta: musiał co ranek, od poniedziałku do piątku, wstawać bladym świtem, zasuwać do tego okrutnego miejsca, a potem całe siedem godzin lekcyjnych plus przerwy, spędzać wśród wielu, różnorodnych osobników, których zachowanie pozostawiało wiele do życzenia. Przynajmniej dla szatyna, który pomimo swoich licznych spóźnień, uwag w dzienniku, kar za wszelkie przewinienia, był spokojnym i ułożonym człowiekiem.
   Kiedy w końcu doczłapał się do drzwi III Liceum w Tokio, jego koledzy i koleżanki z klasy mieli za sobą połowę pierwszej lekcji. Hao jednak nadal nic sobie z tego nie robił, bo powolnym krokiem wszedł do szatni. Zostawił tam kurtkę i postanowił poczekać na dzwonek. W międzyczasie szybko odrobił zadanie domowe, zaznaczając przypadkowe odpowiedzi i nie zważając na to, że prawdopodobnie będą one złe. Niedługo potem wibrujący, nieznośny dla uszu dzwonek ogłosił początek przerwy, a młodzież tokijska wysypała się na korytarze. I tego chłopak właśnie najbardziej nie lubił. Tylu ludzi w jednym miejscu, gwaru, hałasu, braku choć odrobiny ciszy i spokoju. Wzdychając krótko, podniósł się z ławeczki, założył na jedno ramię plecak i tym razem szybkim krokiem przemierzył korytarz, aż zatrzymał się pod salą numer 33, gdzie odbywały się kolejne zajęcia – biologia. Zmierzył wzrokiem ludzi siedzących pod ową klasą i usiadł obok jednego z nich, osobnika podobnego do niego niesamowicie, mianowicie mowa o bracie bliźniaku Asakury – Yoh.
 - Panicz Hao już nie ma zamiaru zaszczycić nas obecnością na pierwszej lekcji? – mruknął chłopak, przeglądając podręcznik.
 - Nie odzywaj się, bardzo cię proszę – odpowiedział szatyn, ziewając.
 - Budziłem cię, ale po co słuchać brata… - odburknął. Starszy z bliźniaków już nic nie powiedział, tylko wyciągnął z plecaka książkę do biologii. Odnalazł właściwy temat i przystąpił do czytania. Dotarł do końca drugiej strony, kiedy poczuł, że brat dźga go w przedramię. Zdenerwowany uniósł głowę i zobaczył coś, co od momentu, gdy rozpoczął się jego pierwszy rok w tej szkole, go okropnie irytowało.
   Przez szeroki korytarz liceum szło kilku chłopców. Każdy z nich, chodź zupełnie inny, prezentował postawną budowę ciała i ten sam, przepełniony wyższością wyraz twarzy.   I Hao, i Yoh gardzili osobami w ich typie – zupełnie przekonanymi o własnej wspaniałości, mającymi rzesze fanów i fanek, oraz drugie tyle wrogów.
   Owi przedstawiciele płci męskiej, to nikt inny, jak szkolna elita, uczniowie ostatniej klasy. Yahiko i Nagato Fuuma, Madara Uchiha, Sasori Akasuna oraz Kakuzu Takinawa. Zepsuci do szpiku kości. Nemezis Asakury i jego przyjaciół oraz wszystkich nauczycieli, z wyjątkiem tych od wychowania fizycznego. To chyba jedyna lekcja, kiedy mogli się popisać czymś innym, niż bezczelnością i rozwiązłym jęzkiem. Niestety, choć dla Hao byli oni najgorszymi z najgorszych, przeważająca część żeńskiej populacji szkoły nie podzielała jego zdania. Wręcz przeciwnie, oddałaby wiele, aby boski Yahiko choćby na nie spojrzał. Niestety, jedyna dziewczyna, która dotychczas uczyła się w tej szkole i podpadała pod kryteria chłopaka, to Konan Kawanawa, obecnie spotykająca się z jego bratem bliźniakiem.
   Hao zniesmaczony odwrócił wzrok. Banda polazła do swojego ulubionego miejsca i tam już zostali. Na dźwięk dzwonka uczniowie klasy Ib podnieśli się i gdy nauczyciel otworzył drzwi klasy, weszli. Nie bez gwaru zajęli swoje miejsca. Na blatach ławek znalazły się podręczniki, zeszyty, piórniki. Pomimo początkowego hałasu, w pomieszczeniu zaległa cisza gdy pedagog, Jiraya, szukał kandydata to pochwalenia się wiedzą  na temat komórek zwierzęcych.
 - Do odpowiedzi poproszę… Pana Asakurę. – Mężczyzna podniósł wzrok znad dziennika i zobaczył wyraz twarzy obu chłopców. – Yoh – sprostował. Młodszy z bliźniaków uśmiechnął się i wraz z zeszytem w ręce pomaszerował pod tablicę.
   Odpowiedź chłopaka była bez zastrzeżeń, co nie zaskoczyło nikogo – ani nauczyciela, ani reszty uczniów, ani samego Yoh. Szatyn wrócił do swojej ławki, ignorując kilka głosów „kujon”, które docierały do niego z tylniej części sali.
   Pozostała część lekcji minęła spokojnie, aż do momentu, gdy przez otwarte okno wpadła piłka do piłki nożnej i uderzyła w wazon stojący na biurku. Rozsierdzony Jiraya zerwał się ze swojego miejsca i wychylił się na boisko. Zaciekawiona klasa zwróciła wzrok na nauczyciela, krzyczącego na odpowiedzialnego za całe zamieszanie osobnika. Hao, który siedział najbliżej, stanął i niepostrzeżenie zerknął przez plecy mężczyzny.
   Okazało się, że autorem niefortunnego kopnięcia był nie kto inny jak sam Yahiko. Asakura nie był zaskoczony, nie miał nawet nadziei, że chłopakowi się oberwie. Doskonale wiedział, że miał to coś w sobie, dzięki czemu przeważnie udało mu się wywinąć od kary, przynajmniej w przypadku Jirayi. Tak jak sądził, niedługo pedagog przestał krzyczeć, chwilę porozmawiał z rudym i wrócił do lekcji.
   Kilka godzin później, Hao wraz ze swoimi znajomymi siedział na ławce przed budynkiem szkoły. Korzystali z ostatnich ciepłych dni, wygrzewając się niczym jaszczurki na słońcu. Chłopak robił to, co lubił najbardziej – obserwował ludzi. Chwilowo utkwił wzrok w Madarze, jednym z bandy Fuumy. Chociaż wyglądali zupełnie inaczej, to byli do siebie bardzo podobni – oboje uwielbiani przez większość uczniów, „fajni”, jak to mówią. Jednakże Hao miał zupełnie inne zdanie, oni nie byli fajni i już. Chamscy, zadufani w sobie, dzielący ludzi na tych, których lubią i na tych, z którymi nie chcą mieć nic wspólnego. Można pomyśleć, że to normalne, aczkolwiek w tym przypadku, kto nie był przez nich akceptowany, nie był zbytnio lubiany. Jednym to pasowało, innymi nie, a Asakura szczerze ich z tego nienawidził – według niego szkoła powinna być szkołą, a nie miejscem pełnym podziałów, zasad, praw i tym podobnych. Ale ze swoimi przekonaniami mógł się schować, oprócz Yoh nikt nie sądził tak jak on. No cóż, trudno, takie życie.
   Wracając myślami do Uchihy, Hao dojrzał jedną różnicę pomiędzy nim, a Yahiko – ten pierwszy nigdy nie próbował wymigać się od kar, olewał wszystko i wszystkich, a w szkolnej kozie niemalże mieszkał. Fakt ten był bardzo interesujący, ponieważ pochodził z dobrej rodziny, a jego kuzyn, z którym się przyjaźnił, Itachi, był przykładem ucznia idealnego – uczący się wzorowo, przewodniczący szkoły, udzielał się we wszystkich możliwych akcjach, kółkach, klubach w szkole, z wyjątkiem SKS’u – Szkolnego Klubu Sportowego.
   Wyglądali także podobnie, ale jedynie pod tym względem, że byli wprost uosobieniem marzeń większości dziewcząt z Liceum. Madara miał długie do łopatek, sterczące, kruczoczarne włosy, identycznego koloru, przepastne oczy, które były zgubieniem dla kolejnych przedstawicielek płci piękniejszej. Był postawny, umięśniony, jak przystało na najlepszego zawodnika siatkówki w szkole. Jego ataki były niemal zabójcze, a przeciwnicy odsuwali się od jego piłek. Tak, gdyby nie charakter, byłby idealny. I Hao za cholerę nie mógł zrozumieć, dlaczego tylko garstka osób to zauważała.

***Z PERSPEKTYWY YAHIKO***
   Rudowłosy chłopak właśnie wychodził z sali gimnastycznej. Była czwarta po południu, a on, po skończonym spotkaniu SKS’u, kierował się do szatni, by szybko się przebrać i wrócić do domu. Wszedł do pomieszczenia, pomalowanego na zielony kolor i uklęknął przy swoim plecaku. Wyjął z niego jeansy, koszulkę i bluzę. Po chwili był już gotowy do wyjścia, pozostało mu jedynie przebrać buty w drugiej szatni. Wszyscy inni już wyszli, on został dodatkowe pół godziny po treningu, by samotnie potrenować celność rzutu do kosza. Podszedł do swojej szafki, wklepał kod i wyciągnął obuwie. Nim zdążył ściągnąć trampki, w których chodził po szkole, jego uwagę przyciągnęły podniesione głosy, dochodzące z klasy obok. Wsłuchał się w odgłosy i zostawiwszy plecak pod rzędami szafek, skierował się do sali. Uchylił drzwi, uważając aby nie skrzypnęły, i zajrzał do środka.
   Zobaczył tam dwóch, szkolnych gnębicieli – bladego Sugeitsu Hozuki i napakowanego Juugo.  Obydwaj stali naprzeciwko nieznanej Yahiko dziewczyny. Za jej plecami chował się jeden z prześladowanych przez wyżej wymienionych. Wsłuchał się w wymianę zdań.
 - Nie uderzę przecież dziewczyny – mruknął Sugeitsu.
 - No i fajnie, będzie łatwiej – odparła dziewczyna. Wyzywająco patrzyła na chłopców.
 - Idź już, przeszkadzasz. Skąd ty się w ogóle urwałaś? – zapytał ospale osiłek.
- Nie twój zasrany interes, w każdym razie jestem nowa, ale to nie ma nic do rzeczy. Zostawcie tego biednego chłopca.
 - Ojej, bo się przejmę. Widać, że nie wiesz, jakie tu panują zasady i tylko z tego powodu dzisiaj ci odpuszczę. A teraz zostaw nas z tą ciotą. – Zaśmiał się pogardliwie. Wtedy Yahiko stwierdził, że należy interweniować. Wpadł do klasy i odepchnął od dziewczyny oprawców, próbujących przesunąć ją na bok.
 - Spierdalajcie, pedały – warknął. Zmierzyli go wzrokiem. Mimo, że Juugo był szerszy od Yahiko, chłopak i tak nad nim górował.
 - Nie rób z siebie frajera, Yah – odpowiedział Hozuki, uśmiechając się do niego jak do starego kumpla.
 - Tylko kumple mogą tak do mnie mówić, a ty z pewnością do nich nie należysz. Czerpiesz przyjemność ze znęcania się nad słabszymi? To zobaczymy, jak miło ci będzie, kiedy od poniedziałku to ja będę ci uprzykrzał życie. Zrozumiałeś? – Chłopak chyba zrozumiał, że nie warto nadal kłócić się z rudym. Rzucił mu wściekłe spojrzenie i razem ze swoim towarzyszem wyszedł z pomieszczenia.
   Fuuma odwrócił się do tajemniczej dziewczyny i Sai’a, w którego obronie stanął. Chłopak stał, wystraszony, z podbitym okiem.
- Dzięki, ale poradziłabym sobie sama – odezwała się dziewczyna. – Ale skoro już jesteś, to wypadałoby się przedstawić. Jestem Anaya. Przyjechałam tu z Okinawy, od przyszłego tygodnia będę chodziła do tego liceum.
   Przyjrzał się jej. Pierwsze co zauważył, to długie, blond włosy. Nie był to jednak typowy blond, bo nie mógł określić jego odcienia – przechodził jakby w brudną biel. Miała też duże, brązowe oczy. Była w nich jakaś zaciętość, błysk. Nie była najwyższa, określił ją jako średnio wysoką. Rzeczy, w które była ubrana, nie przyciągały zbytniej uwagi – były to zwykłe jeansy, biała koszulka z jakimś napisem i czarna bluza.
 - Jestem Yahiko, miło mi cię poznać – przedstawił się po chwili i szeroko uśmiechnął. – Do której klasy będziesz chodzić?
   Anaya wyjęła kilka kartek z torby, wiszącej na ramieniu.
 - Do IIb – odczytała z jednej z nich.
- O, to będziesz miała miłe towarzystwo – stwierdził z sarkazmem.
 - Nie ma co płakać, poznam ich niedługo. A tymczasem muszę lecieć, tata na mnie czeka. – Uśmiechnęła się. – Miło było cię poznać, do zobaczenia – pożegnała się i już jej nie było.
 - Na razie – mruknął już sam do siebie Yahiko. Zauważył, że kiedy rozmawiał z dziewczyną, Sai wyszedł. Wzruszył ramionami i wrócił do szatni.
   Zerknął na telefon, który wskazywał godzinę 16:20. Wreszcie zmienił buty na glany i szybkim krokiem opuścił gmach szkoły, a kiedy wyszedł na ulicę, skierował się w stronę domu. Kilkanaście minut później wszedł do przedpokoju, zrzucił obuwie i jak zwykle udał się do swojego pokoju. Rzucił plecak pod ścianę, ściągnął bluzę, przebrał jeansy na spodnie dresowe i zszedł do kuchni, skąd wydobywał się aromatyczny zapach obiadu, szykowanego przez mamę.
 - Cześć – przywitał się i usiadł przy stole.
- Nareszcie, dlaczego cię tak długo nie było? Nagato wrócił dwie godziny temu. Zapytałabym go, ale chyba jest w nienajlepszym humorze – odparła rodzicielka.
 - Żeby on kiedyś był w dobrym humorze. – Yahiko przewrócił oczami. – Miałem SKS’y. Kiedy obiad?
 - Ach, tak, zapomniałam. Powinien być za kilka minut. Umyłeś ręce?
 - Już, już. –Wstał i poszedł do łazienki, gdzie wyszorował dłonie mydłem, poczym wrócił. Usłyszał tupot stóp na schodach, a chwilę później w drzwiach pojawił się jego brat.
 - Siema smutasie – powiedział rudy. Nagato nie zwrócił na niego uwagi, tylko chwycił ciastko, leżące na blacie i wrócił do siebie. – Ranyyy, znowu pewnie ma problemy emocjonalne – mruknął, jakby dla niego to był kolejny z bzdurnych problemów. Bo rzeczywiście był. Chociaż może dlatego, że jego brat przeżywał takowe problemy całkiem często.
   Zamyślił się i nie zauważył, kiedy pani Fuuma skończyła gotować, a jego uwagę zwrócił dopiero talerz pod jego nosem z parującym mięsem, ziemniakami i sałatką. Pochłonął porcję, podziękował i zaległ w salonie przed telewizorem. Akurat leciał mecz piłki siatkowej – Japonia grała naprzeciwko Chin.
   Po pierwszym secie stwierdził, że nie ma ochoty oglądać tej masakry, więc wyłączył pudło i poszedł do siebie. Tam z kolei usiadł na obrotowym krześle przy biurku i odpalił laptopa. Wklepał najpierw hasło do swojego konta, potem wybrał jedną z kilku przeglądarek internetowych i nacisnął link do Facebooka. Zalogował się. Czekało na niego kilka powiadomień, jedna wiadomość i dwa zaproszenia do znajomych. Najpierw sprawdził, co nowego na portalu, a kiedy nic nie zainteresowało go bardziej, sprawdził, kto do niego napisał. To była Konan, jego najlepsza przyjaciółka i dziewczyna Nagato.
KONAN KAWANAWA:
Elo ,nie wiesz co z Nagato ? Znowu nie odbiera telefonów ,nie odpisuje ,nic.

YAHIKO FUUMA:
Hej. Ma znowu jakieś problemy emocjonalne. Nie odzywa się do mnie, dajmy mu spokój, do jutra mu przejdzie ;p

KONAN KAWANAWA:
Oby …

YAHIKO FUUMA:
Nie martw się, jakoś to będzie :)

KONAN KAWANAWA:
Okej, wierzę Ci ,zawsze masz rację w takich sprawach .No nic ,lece ,mama każe mi iść do sklepu .Papa ;*

YAHIKO FUUMA:
Do jutra ;)

KONAN KAWANAWA:
Do jutra ? O czymś nie wiem ?

YAHIKO FUUMA:
No mieliśmy iść na boisko, nie?

KONAN KAWANAWA:
Aaa ,tak ,rzeczywiście . To do jutra.

YAHIKO FUUMA:
:*
   Kiedy zielona kropka zniknęła z miejsca obok profilu Konan, wyłączył okienko czasu i nacisnął na sylwetkę człowieka, symbolizującą zaproszenia do znajomych. Jedno pochodziło od jakiejś dziewczyny z pierwszej klasy, którą znał tylko z widzenia, a drugie… Od Anay. Mimowolnie uśmiechnął się lekko i nacisnął „Zaakceptuj”. Sam nie wiedział dlaczego zrobiło mu się miło na samą myśl o dziewczynie, aczkolwiek nie narzekał, to było miłe uczucie.
   Od komputera odciągnął go dźwięk dzwoniącego telefonu. Piosenka „China girl” dochodziła gdzieś z kupki byle jak rzuconych ubrań. Pospiesznie je przegrzebał i wyciągnął komórkę z kieszeni spodni. Na wyświetlaczu widniał numer Madary. Yahiko odebrał.
 - Cześć – usłyszał w głośniku.
 - Siema, o co chodzi?
 - Słuchaj, jest impreza, idziemy – stwierdził Uchiha.
 - Widzę, że nie mam nic do gadania? – odparł chłopak, szczerze rozbawiony. Niby nie chciało mu się nigdzie wychodzić, ale przecież nie będzie siedział w piątkowy wieczór w domu, jak… Nagato.
- A kiedyś miałeś? – Zaśmiał się.
- Okej, tylko powiedz gdzie i kiedy.
 - Przyjadę po ciebie o 20, masz być gotowy. Do zobaczenia – wyjaśnił i rozłączył się.


Cześć! Jestem Anaya, będę tutaj pisać moje opowiadanie. Kolejny rozdział ukaże się nie mam pojęcia kiedy. Zapraszam do komentowania.
Pozdrawiam,
Anaya

1 komentarz:

  1. <333 Jest Sasori,a będzie też Hinata i Deidara Sempai?
    Fajne połączenie.Sama też nad tym myślałam,żeby połączyć 2 anime,ale jakoś nie mam pomysłu na fabułę,a Twoja bardzo mi się podoba.Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział ^^ YashiAna <3
    Życzę weny ;*
    Say

    OdpowiedzUsuń