***Z PERSPEKTYWY HAO***
Prostą, asfaltową uliczką szedł chłopak, a jego brązowe,
długie włosy aż do bioder, lekko kołysały się z każdym ruchem. Było po nim
widać, że nigdzie mu się nie spieszy, chociaż już od kilkunastu minut powinien
siedzieć w szkolnej ławce, z uwagą wsłuchując się w słowa nauczyciela
wykładającego język angielski. Jego twarz wykrzywił grymas, kiedy ujrzał na
horyzoncie znienawidzony przez siebie budynek. Jedna z wielu szkół w Tokio nie
różniła się niczym szczególnym od większości na świecie – schludne, białe
ściany, dosyć duże boisko, przystrzyżony trawnik, a jednak tego jednego
jedynego miejsca Hao Asakura nienawidził najbardziej na świecie. Odpowiedź była
prosta: musiał co ranek, od poniedziałku do piątku, wstawać bladym świtem,
zasuwać do tego okrutnego miejsca, a potem całe siedem godzin lekcyjnych plus
przerwy, spędzać wśród wielu, różnorodnych osobników, których zachowanie
pozostawiało wiele do życzenia. Przynajmniej dla szatyna, który pomimo swoich
licznych spóźnień, uwag w dzienniku, kar za wszelkie przewinienia, był
spokojnym i ułożonym człowiekiem.
Kiedy w końcu doczłapał się do drzwi III Liceum w Tokio,
jego koledzy i koleżanki z klasy mieli za sobą połowę pierwszej lekcji. Hao
jednak nadal nic sobie z tego nie robił, bo powolnym krokiem wszedł do szatni.
Zostawił tam kurtkę i postanowił poczekać na dzwonek. W międzyczasie szybko odrobił
zadanie domowe, zaznaczając przypadkowe odpowiedzi i nie zważając na to, że
prawdopodobnie będą one złe. Niedługo potem wibrujący, nieznośny dla uszu
dzwonek ogłosił początek przerwy, a młodzież tokijska wysypała się na
korytarze. I tego chłopak właśnie najbardziej nie lubił. Tylu ludzi w jednym
miejscu, gwaru, hałasu, braku choć odrobiny ciszy i spokoju. Wzdychając krótko,
podniósł się z ławeczki, założył na jedno ramię plecak i tym razem szybkim
krokiem przemierzył korytarz, aż zatrzymał się pod salą numer 33, gdzie
odbywały się kolejne zajęcia – biologia. Zmierzył wzrokiem ludzi siedzących pod
ową klasą i usiadł obok jednego z nich, osobnika podobnego do niego
niesamowicie, mianowicie mowa o bracie bliźniaku Asakury – Yoh.
- Panicz Hao już nie
ma zamiaru zaszczycić nas obecnością na pierwszej lekcji? – mruknął chłopak,
przeglądając podręcznik.
- Nie odzywaj się,
bardzo cię proszę – odpowiedział szatyn, ziewając.
- Budziłem cię, ale
po co słuchać brata… - odburknął. Starszy z bliźniaków już nic nie powiedział,
tylko wyciągnął z plecaka książkę do biologii. Odnalazł właściwy temat i
przystąpił do czytania. Dotarł do końca drugiej strony, kiedy poczuł, że brat
dźga go w przedramię. Zdenerwowany uniósł głowę i zobaczył coś, co od momentu,
gdy rozpoczął się jego pierwszy rok w tej szkole, go okropnie irytowało.
Przez szeroki korytarz liceum szło kilku chłopców. Każdy z
nich, chodź zupełnie inny, prezentował postawną budowę ciała i ten sam,
przepełniony wyższością wyraz twarzy. I Hao, i Yoh gardzili osobami w ich typie –
zupełnie przekonanymi o własnej wspaniałości, mającymi rzesze fanów i fanek,
oraz drugie tyle wrogów.
Owi przedstawiciele płci męskiej, to nikt inny, jak szkolna
elita, uczniowie ostatniej klasy. Yahiko i Nagato Fuuma, Madara Uchiha, Sasori
Akasuna oraz Kakuzu Takinawa. Zepsuci do szpiku kości. Nemezis Asakury i jego
przyjaciół oraz wszystkich nauczycieli, z wyjątkiem tych od wychowania
fizycznego. To chyba jedyna lekcja, kiedy mogli się popisać czymś innym, niż
bezczelnością i rozwiązłym jęzkiem. Niestety, choć dla Hao byli oni najgorszymi
z najgorszych, przeważająca część żeńskiej populacji szkoły nie podzielała jego
zdania. Wręcz przeciwnie, oddałaby wiele, aby boski Yahiko choćby na nie
spojrzał. Niestety, jedyna dziewczyna, która dotychczas uczyła się w tej szkole
i podpadała pod kryteria chłopaka, to Konan Kawanawa, obecnie spotykająca się z
jego bratem bliźniakiem.
Hao zniesmaczony odwrócił wzrok. Banda polazła do swojego
ulubionego miejsca i tam już zostali. Na dźwięk dzwonka uczniowie klasy Ib
podnieśli się i gdy nauczyciel otworzył drzwi klasy, weszli. Nie bez gwaru
zajęli swoje miejsca. Na blatach ławek znalazły się podręczniki, zeszyty,
piórniki. Pomimo początkowego hałasu, w pomieszczeniu zaległa cisza gdy
pedagog, Jiraya, szukał kandydata to pochwalenia się wiedzą na temat komórek zwierzęcych.
- Do odpowiedzi
poproszę… Pana Asakurę. – Mężczyzna podniósł wzrok znad dziennika i zobaczył
wyraz twarzy obu chłopców. – Yoh – sprostował. Młodszy z bliźniaków uśmiechnął
się i wraz z zeszytem w ręce pomaszerował pod tablicę.
Odpowiedź chłopaka
była bez zastrzeżeń, co nie zaskoczyło nikogo – ani nauczyciela, ani reszty
uczniów, ani samego Yoh. Szatyn wrócił do swojej ławki, ignorując kilka głosów
„kujon”, które docierały do niego z tylniej części sali.
Pozostała część
lekcji minęła spokojnie, aż do momentu, gdy przez otwarte okno wpadła piłka do
piłki nożnej i uderzyła w wazon stojący na biurku. Rozsierdzony Jiraya zerwał
się ze swojego miejsca i wychylił się na boisko. Zaciekawiona klasa zwróciła
wzrok na nauczyciela, krzyczącego na odpowiedzialnego za całe zamieszanie
osobnika. Hao, który siedział najbliżej, stanął i niepostrzeżenie zerknął przez
plecy mężczyzny.
Okazało się, że
autorem niefortunnego kopnięcia był nie kto inny jak sam Yahiko. Asakura nie
był zaskoczony, nie miał nawet nadziei, że chłopakowi się oberwie. Doskonale
wiedział, że miał to coś w sobie, dzięki czemu przeważnie udało mu się wywinąć
od kary, przynajmniej w przypadku Jirayi. Tak jak sądził, niedługo pedagog
przestał krzyczeć, chwilę porozmawiał z rudym i wrócił do lekcji.
Kilka godzin
później, Hao wraz ze swoimi znajomymi siedział na ławce przed budynkiem szkoły.
Korzystali z ostatnich ciepłych dni, wygrzewając się niczym jaszczurki na
słońcu. Chłopak robił to, co lubił najbardziej – obserwował ludzi. Chwilowo
utkwił wzrok w Madarze, jednym z bandy Fuumy. Chociaż wyglądali zupełnie
inaczej, to byli do siebie bardzo podobni – oboje uwielbiani przez większość
uczniów, „fajni”, jak to mówią. Jednakże Hao miał zupełnie inne zdanie, oni nie
byli fajni i już. Chamscy, zadufani w sobie, dzielący ludzi na tych, których
lubią i na tych, z którymi nie chcą mieć nic wspólnego. Można pomyśleć, że to
normalne, aczkolwiek w tym przypadku, kto nie był przez nich akceptowany, nie
był zbytnio lubiany. Jednym to pasowało, innymi nie, a Asakura szczerze ich z
tego nienawidził – według niego szkoła powinna być szkołą, a nie miejscem
pełnym podziałów, zasad, praw i tym podobnych. Ale ze swoimi przekonaniami mógł
się schować, oprócz Yoh nikt nie sądził tak jak on. No cóż, trudno, takie
życie.
Wracając myślami do
Uchihy, Hao dojrzał jedną różnicę pomiędzy nim, a Yahiko – ten pierwszy nigdy
nie próbował wymigać się od kar, olewał wszystko i wszystkich, a w szkolnej
kozie niemalże mieszkał. Fakt ten był bardzo interesujący, ponieważ pochodził z
dobrej rodziny, a jego kuzyn, z którym się przyjaźnił, Itachi, był przykładem
ucznia idealnego – uczący się wzorowo, przewodniczący szkoły, udzielał się we
wszystkich możliwych akcjach, kółkach, klubach w szkole, z wyjątkiem SKS’u –
Szkolnego Klubu Sportowego.
Wyglądali także
podobnie, ale jedynie pod tym względem, że byli wprost uosobieniem marzeń
większości dziewcząt z Liceum. Madara miał długie do łopatek, sterczące,
kruczoczarne włosy, identycznego koloru, przepastne oczy, które były zgubieniem
dla kolejnych przedstawicielek płci piękniejszej. Był postawny, umięśniony, jak
przystało na najlepszego zawodnika siatkówki w szkole. Jego ataki były niemal
zabójcze, a przeciwnicy odsuwali się od jego piłek. Tak, gdyby nie charakter,
byłby idealny. I Hao za cholerę nie mógł zrozumieć, dlaczego tylko garstka osób
to zauważała.
***Z PERSPEKTYWY YAHIKO***
Rudowłosy chłopak właśnie
wychodził z sali gimnastycznej. Była czwarta po południu, a on, po skończonym
spotkaniu SKS’u, kierował się do szatni, by szybko się przebrać i wrócić do
domu. Wszedł do pomieszczenia, pomalowanego na zielony kolor i uklęknął przy
swoim plecaku. Wyjął z niego jeansy, koszulkę i bluzę. Po chwili był już gotowy
do wyjścia, pozostało mu jedynie przebrać buty w drugiej szatni. Wszyscy inni
już wyszli, on został dodatkowe pół godziny po treningu, by samotnie potrenować
celność rzutu do kosza. Podszedł do swojej szafki, wklepał kod i wyciągnął
obuwie. Nim zdążył ściągnąć trampki, w których chodził po szkole, jego uwagę
przyciągnęły podniesione głosy, dochodzące z klasy obok. Wsłuchał się w odgłosy
i zostawiwszy plecak pod rzędami szafek, skierował się do sali. Uchylił drzwi,
uważając aby nie skrzypnęły, i zajrzał do środka.
Zobaczył tam dwóch,
szkolnych gnębicieli – bladego Sugeitsu Hozuki i napakowanego Juugo. Obydwaj stali naprzeciwko nieznanej Yahiko
dziewczyny. Za jej plecami chował się jeden z prześladowanych przez wyżej
wymienionych. Wsłuchał się w wymianę zdań.
- Nie uderzę przecież
dziewczyny – mruknął Sugeitsu.
- No i fajnie, będzie
łatwiej – odparła dziewczyna. Wyzywająco patrzyła na chłopców.
- Idź już, przeszkadzasz.
Skąd ty się w ogóle urwałaś? – zapytał ospale osiłek.
- Nie twój zasrany interes, w każdym razie jestem nowa, ale to nie
ma nic do rzeczy. Zostawcie tego biednego chłopca.
- Ojej, bo się przejmę.
Widać, że nie wiesz, jakie tu panują zasady i tylko z tego powodu dzisiaj ci
odpuszczę. A teraz zostaw nas z tą ciotą. – Zaśmiał się pogardliwie. Wtedy
Yahiko stwierdził, że należy interweniować. Wpadł do klasy i odepchnął od
dziewczyny oprawców, próbujących przesunąć ją na bok.
- Spierdalajcie, pedały –
warknął. Zmierzyli go wzrokiem. Mimo, że Juugo był szerszy od Yahiko, chłopak i
tak nad nim górował.
- Nie rób z siebie frajera,
Yah – odpowiedział Hozuki, uśmiechając się do niego jak do starego kumpla.
- Tylko kumple mogą tak do
mnie mówić, a ty z pewnością do nich nie należysz. Czerpiesz przyjemność ze
znęcania się nad słabszymi? To zobaczymy, jak miło ci będzie, kiedy od
poniedziałku to ja będę ci uprzykrzał życie. Zrozumiałeś? – Chłopak chyba
zrozumiał, że nie warto nadal kłócić się z rudym. Rzucił mu wściekłe spojrzenie
i razem ze swoim towarzyszem wyszedł z pomieszczenia.
Fuuma odwrócił się do
tajemniczej dziewczyny i Sai’a, w którego obronie stanął. Chłopak stał,
wystraszony, z podbitym okiem.
- Dzięki, ale poradziłabym sobie sama – odezwała się dziewczyna. –
Ale skoro już jesteś, to wypadałoby się przedstawić. Jestem Anaya. Przyjechałam
tu z Okinawy, od przyszłego tygodnia będę chodziła do tego liceum.
Przyjrzał się jej.
Pierwsze co zauważył, to długie, blond włosy. Nie był to jednak typowy blond,
bo nie mógł określić jego odcienia – przechodził jakby w brudną biel. Miała też
duże, brązowe oczy. Była w nich jakaś zaciętość, błysk. Nie była najwyższa,
określił ją jako średnio wysoką. Rzeczy, w które była ubrana, nie przyciągały
zbytniej uwagi – były to zwykłe jeansy, biała koszulka z jakimś napisem i
czarna bluza.
- Jestem Yahiko, miło mi
cię poznać – przedstawił się po chwili i szeroko uśmiechnął. – Do której klasy
będziesz chodzić?
Anaya wyjęła kilka kartek
z torby, wiszącej na ramieniu.
- Do IIb – odczytała z
jednej z nich.
- O, to będziesz miała miłe towarzystwo – stwierdził z sarkazmem.
- Nie ma co płakać, poznam
ich niedługo. A tymczasem muszę lecieć, tata na mnie czeka. – Uśmiechnęła się.
– Miło było cię poznać, do zobaczenia – pożegnała się i już jej nie było.
- Na razie – mruknął już
sam do siebie Yahiko. Zauważył, że kiedy rozmawiał z dziewczyną, Sai wyszedł.
Wzruszył ramionami i wrócił do szatni.
Zerknął na telefon, który
wskazywał godzinę 16:20. Wreszcie zmienił buty na glany i szybkim krokiem
opuścił gmach szkoły, a kiedy wyszedł na ulicę, skierował się w stronę domu.
Kilkanaście minut później wszedł do przedpokoju, zrzucił obuwie i jak zwykle
udał się do swojego pokoju. Rzucił plecak pod ścianę, ściągnął bluzę, przebrał
jeansy na spodnie dresowe i zszedł do kuchni, skąd wydobywał się aromatyczny zapach
obiadu, szykowanego przez mamę.
- Cześć – przywitał się i
usiadł przy stole.
- Nareszcie, dlaczego cię tak długo nie było? Nagato wrócił dwie
godziny temu. Zapytałabym go, ale chyba jest w nienajlepszym humorze – odparła
rodzicielka.
- Żeby on kiedyś był w
dobrym humorze. – Yahiko przewrócił oczami. – Miałem SKS’y. Kiedy obiad?
- Ach, tak, zapomniałam.
Powinien być za kilka minut. Umyłeś ręce?
- Już, już. –Wstał i
poszedł do łazienki, gdzie wyszorował dłonie mydłem, poczym wrócił. Usłyszał
tupot stóp na schodach, a chwilę później w drzwiach pojawił się jego brat.
- Siema smutasie –
powiedział rudy. Nagato nie zwrócił na niego uwagi, tylko chwycił ciastko,
leżące na blacie i wrócił do siebie. – Ranyyy, znowu pewnie ma problemy
emocjonalne – mruknął, jakby dla niego to był kolejny z bzdurnych problemów. Bo
rzeczywiście był. Chociaż może dlatego, że jego brat przeżywał takowe problemy
całkiem często.
Zamyślił się i nie
zauważył, kiedy pani Fuuma skończyła gotować, a jego uwagę zwrócił dopiero
talerz pod jego nosem z parującym mięsem, ziemniakami i sałatką. Pochłonął
porcję, podziękował i zaległ w salonie przed telewizorem. Akurat leciał mecz
piłki siatkowej – Japonia grała naprzeciwko Chin.
Po pierwszym secie
stwierdził, że nie ma ochoty oglądać tej masakry, więc wyłączył pudło i poszedł
do siebie. Tam z kolei usiadł na obrotowym krześle przy biurku i odpalił
laptopa. Wklepał najpierw hasło do swojego konta, potem wybrał jedną z kilku
przeglądarek internetowych i nacisnął link do Facebooka. Zalogował się. Czekało
na niego kilka powiadomień, jedna wiadomość i dwa zaproszenia do znajomych.
Najpierw sprawdził, co nowego na portalu, a kiedy nic nie zainteresowało go
bardziej, sprawdził, kto do niego napisał. To była Konan, jego najlepsza
przyjaciółka i dziewczyna Nagato.
KONAN KAWANAWA:
Elo ,nie wiesz co z Nagato ? Znowu nie odbiera telefonów ,nie
odpisuje ,nic.
YAHIKO FUUMA:
Hej. Ma znowu jakieś problemy emocjonalne. Nie odzywa się do mnie,
dajmy mu spokój, do jutra mu przejdzie ;p
KONAN KAWANAWA:
Oby …
YAHIKO FUUMA:
Nie martw się, jakoś to będzie :)
KONAN KAWANAWA:
Okej, wierzę Ci ,zawsze masz rację w takich sprawach .No nic ,lece
,mama każe mi iść do sklepu .Papa ;*
YAHIKO FUUMA:
Do jutra ;)
KONAN KAWANAWA:
Do jutra ? O czymś nie wiem ?
YAHIKO FUUMA:
No mieliśmy iść na boisko, nie?
KONAN KAWANAWA:
Aaa ,tak ,rzeczywiście . To do jutra.
YAHIKO FUUMA:
:*
Kiedy zielona kropka
zniknęła z miejsca obok profilu Konan, wyłączył okienko czasu i nacisnął na
sylwetkę człowieka, symbolizującą zaproszenia do znajomych. Jedno pochodziło od
jakiejś dziewczyny z pierwszej klasy, którą znał tylko z widzenia, a drugie… Od
Anay. Mimowolnie uśmiechnął się lekko i nacisnął „Zaakceptuj”. Sam nie wiedział
dlaczego zrobiło mu się miło na samą myśl o dziewczynie, aczkolwiek nie
narzekał, to było miłe uczucie.
Od komputera odciągnął go
dźwięk dzwoniącego telefonu. Piosenka „China girl” dochodziła gdzieś z kupki
byle jak rzuconych ubrań. Pospiesznie je przegrzebał i wyciągnął komórkę z
kieszeni spodni. Na wyświetlaczu widniał numer Madary. Yahiko odebrał.
- Cześć – usłyszał w
głośniku.
- Siema, o co chodzi?
- Słuchaj, jest impreza,
idziemy – stwierdził Uchiha.
- Widzę, że nie mam nic do
gadania? – odparł chłopak, szczerze rozbawiony. Niby nie chciało mu się nigdzie
wychodzić, ale przecież nie będzie siedział w piątkowy wieczór w domu, jak…
Nagato.
- A kiedyś miałeś? – Zaśmiał się.
- Okej, tylko powiedz gdzie i kiedy.
- Przyjadę po ciebie o 20,
masz być gotowy. Do zobaczenia – wyjaśnił i rozłączył się.
Cześć! Jestem Anaya, będę tutaj pisać moje opowiadanie. Kolejny rozdział ukaże się nie mam pojęcia kiedy. Zapraszam do komentowania.
Pozdrawiam,
Anaya
<333 Jest Sasori,a będzie też Hinata i Deidara Sempai?
OdpowiedzUsuńFajne połączenie.Sama też nad tym myślałam,żeby połączyć 2 anime,ale jakoś nie mam pomysłu na fabułę,a Twoja bardzo mi się podoba.Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział ^^ YashiAna <3
Życzę weny ;*
Say